czwartek, 20 czerwca 2013

Sport (w lecie) ssie!!!

Strasznie się zapuściłam! I mam tu na myśli bloga, który zwiędł, zanim rozkwitł :(

Bo ja się nie zapuściłam. Po 31 latach wstałam z kanapy i zaczęłam ćwiczyć. Tak nagle, że sama jestem w szoku i nie mogę wyjść z podziwu. Gdyby za leżenie na kanapie płacili, byłabym już dawno milionerką, ale że nie płacą, to postanowiłam się ruszyć.

I tu zła wiadomość... Za ruszanie się też nie płacą. Peszek.

Ale za to kalorie lecą. Bo oczywiście w ruszaniu się chodzi głównie o te małe, podstępne szuje, które produkują zwały tłuszczu na moim niewinnym ciele. Mięśnie, kondycja - to tylko skutki uboczne. W mojej aplikacji do biegania interesują mnie głównie kalorie, a dokładnie to, czy udało mi się spalić ciastka i czekoladki, które danego dnia pożarłam i zrobić miejsce na te, które pożrę jutro :) A jeśli chodzi o jedzenie, moje życie (i moje ciało) jest nim wypełnione z racji prowadzenia firmy VanillaSpice. Przecież muszę testować nowinki kulinarne, próbować przygotowane dania, chyba to oczywiste? ;)

Zaczęłam więc od aqua fitnessu, ale brzydzę się basenów pełnych ludzi, więc chociaż efekty wizualne były niezłe, gdy patrzyłam w lustro, to efekty wizualne w szatni i pod prysznicem były nie do zniesienia. KOBIETY, GOLCIE SIĘ, a jeśli się nie golicie, to przynajmniej nie rozrzucajcie wszędzie włosów.

Potem przerzuciłam się na Chodakowską, której wielką fanką jestem po dziś dzień i która jakimś cudem pomogła mi odnaleźć mięśnie, o których istnieniu nawet nie śmiałam myśleć. Ewo Chodakowsko, jesteś moim guru!
Tylko jakoś te endorfiny do mnie nie przemawiają. Doceniam wyniki, widzę postępy, ale niestety żadna aktywność fizyczna mnie nie cieszy. Po prostu nie znoszę ćwiczyć i nawet Chodakowska tego nie zmieniła.
Nawet się ostatnio użaliłam na fejsbuczku:

"Ja: Ćwiczę,efekty widzę, ale endorfin ni chu chu nie ma w tym wszystkim!
Agnieszka: A Tobie mało endorfin w życiu?;)
Ilona: Dominika... Ty masz ich za dużo i to dlatego nie widzisz różnicy
Agnieszka: Dokładnie;p"

No i problem rozwiązany. 


Nadal ćwiczę z Chodakowską, ale troszkę mi się zaczęło nudzić, więc postanowiłam znaleźć nową aktywność dla siebie. Oczywiście taką, za którą nie trzeba płacić. Jeszcze nie zwariowałam, żeby wydawać pieniądze na coś, co mnie męczy, w czym nie wyglądam ładnie i czego nie można przeczytać lub zjeść - taka tam moja mała zasada :)

I tak zaczęłam biegać. Myślałam, że mój pierwszy bieg zakończę po 5 minutach, ale jakoś udało mi się wytrzymać 30, co zawdzięczam tylko i wyłącznie Ewie Chodakowskiej, której jedno zdanie zapamiętałam na zawsze i podam je tak, jak je rozumiem: Im szybciej machasz kończynami, tym wolniej oddychaj- relaksuj się przy tym.
Nie rozumiałam tego ni cholery, dopóki nie wybiegłam z domu pierwszy raz, ale już wiem, o co chodzi :)
Stopniowo zwiększyłam dystans i skróciłam czas biegów, jest nieźle i odczuwam jakąś satysfakcję, ale broń boże - żeby było jasne - żadnych endorfin. Po prostu biegania nienawidzę mniej niż innych aktywności, więc jest dobrze!


I tak na przykład dziś wyruszyłam swoją utartą trasą i prawie zeszłam z tego świata. Lato to niedobry czas na sport. Jest za gorąco. Nie da się biec i przeżyć. Wiem, bo przed chwilą umarłam na podłodze w kuchni tuląc się do zimnych kafelków. 
Spociłam się jak świnia, wykąpałam w zimnej wodzie, po czym wypociłam z siebie DRUGĄ ŚWINIĘ.
Mam nadzieję, że jutro obudzę się wiotka i smukła niczym łania.

Pozdro dla wszystkich lasek (bądź dziewcząt pretendujących tak jak ja do bycia laską), które ćwiczą i rozumieją mój ból :*





poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Czy Twoje brwi są trendy?



Wykonanie henny rzęs i brwi oraz regulacji to pierwsze, czego nauczyłam się w szkole.
Przez wiele godzin ćwiczyłam idealne linie na zajęciach i w domu, babrząc przy tym "klientki", siebie i mieszkanie papką z kakao!
Dziś jest to jeden z moich ulubionych zabiegów. Bo pięknie wyregulowane i zafarbowane brwi mogą  "zrobić" cały makijaż.

Moim koleżankom ze szkoły henna brwi kojarzyła się ze "starymi babami" (wiecie o co chodzi... wielkie, krzywe, czarne jak smoła brwi!) i dlatego stawiały duży opór na ćwiczeniach. Kto by chciał wyglądać jak "stara baba"???? Zgaduję, że nikt.

Odkryłam jednak sekret efektu "starej baby" - to wina kosmetyczek, które nie pozwalały ćwiczyć na sobie koleżankom i same na koleżankach nie ćwiczyły, a potem rozpoczęły pracę w salonach!!!!!!!
Dlatego dziękuję wszystkim dzielnym kobietom, które dzielnie pozwalały mi na sobie ćwiczyć. Myślę, że nie zrobiłam Wam nigdy "starobabowej" krzywdy ;)

No dobrze, prawidłowe wykonanie henny i regulacji to jedno, a podążanie za trendami to inna kwestia.
Okazuje się, że kolorem i długością spódnicy, czy kształtem noska w pantofelkach świata w tym sezonie nie zawojujemy... Tak, tak, brwi też mają być na czasie.

Kiedyś cienkie jak niteczki, wyskubane równiutko jak przy linijce - takie brwi dziś odchodzą do lamusa...
Już od jakiegoś czasu na salonach i ulicach królują brwi grube, wyskubane tak subtelnie i pracochłonnie, iż wyglądają jak niewyskubane wcale, nastroszone, ciemne - nie mylić z efektem "starej baby"!!


 A absolutną ikoną jest Cara Delevingne, której brwi są obecnie powszechnie podziwiane i kopiowane. Proces zapuszczania jest jednak dosyć uciążliwy, wiem o tym z doświadczenia. Brwi rosną tylko wtedy, kiedy ich nie chcemy. Jak chcemy, to nie rosną, albo zupełnie nie chcą się wpasować w obowiązujące trendy :(



Zaczynam podejrzewać, że jej brwi są doklejane - "na żywo" lub wyhodowane w photoshopie! Bo jak wyhodować takie bujne krzaczki w realu??














Żarty na bok! Brwi to taki niewielki, ale bardzo niedoceniany element twarzy. Czasem są z nimi same kłopoty, ale jakby ich nie było wcale...




KONKLUZJA MOJA JEST WIĘC TAKA:


środa, 10 kwietnia 2013

Szara mysz

Abstrahując od tematu kosmetyki, ale zahaczając...

Włosy są dla mnie bardzo ważne. Zapuszczam je już od lat, ale ponieważ są kręcone, wydaje mi się, że  nie rosną wcale. Każdy wyhodowany centymetr szybko zwija się w pukiel. Dlatego zawsze kapituluję i obcinam.
Ale tym razem się zawzięłam i już od 9 miesięcy nie ścinałam włosów. Mogłabym w tym czasie urodzić dziecko i zrobić wiele ważnych rzeczy, nawet może doktorat napisać. Niestety moje włosy mają jakiś swój plan, nie chcą współpracować, najwyraźniej nie uważają, że 9 miesięcy to czas, w którym można dokonać doniosłych rzeczy.

Mój kolor to jasny blond, w takim czuję się sobą, czyli "dodkowo" :)
Czasem robię skok w bok, ale zawsze wracam do siebie.
2 miesiące temu zrobiłyśmy z żoną eksperyment - odwrócone ombre, czyli czekoladowy tył i blond przód.

Wyszło fajnie i oryginalnie.

Dziś farbowałyśmy odrosty i zupełnie bezsensownie postanowiłam kupić zamiast blondu rozjaśniacz, a na tył jasny brąz. W efekcie tych szaleństw z przodu wyszła żółć, a z tyłu czerń. Już wyobraziłam sobie przyszły miesiąc spędzony w czapce i wpadłam w rozpacz.Nie będę chodzić w czapce, kiedy wiosna zbliża się wielkimi krokami, nawet w najbardziej lanserskiej czapce!  Dlatego w akcie odwagi kupiłyśmy jeszcze jedną farbę i pokryłyśmy nią paskudny, sraczkowaty  przód.

Uff, sytuacja została uratowana, żółć zniknęła. Za to kolor jest całkowicie "niedodkowy" :(

Czuję się nijako i niewidzialnie. Nie lubię się tak czuć...
To jest rozpacz. 


Wspomnienie pięknego koloru...

wtorek, 9 kwietnia 2013

Pierwszy dzień szkoły

Kilka dni po tym, jak złożyłam papiery, zaczęły się zajęcia!

Towarzyszyły mi oczywiście standardowe wątpliwości - w co się ubrać, jak się uczesać, z kim usiądę w ławce? Jakie będą moje nowe koleżanki (koledzy?)?

Liczyłam się z tym, że w szkole będą przeważać osoby młodsze ode mnie o ponad 10 lat, w końcu to szkoła policealna... No i się nie pomyliłam.

Ale od początku.

Nie było mnie na żadnej liście. Spanikowałam oczywiście, jak to ja! Ale sytuacja szybko się wyjaśniła i trafiłam do mojej grupy. Cała w stresie, pełna oczekiwań i niepewności.
Już od wejścia sokolim wzrokiem wypatrzyłam dwie dziewczyny, wyglądające na starsze niż maturzystki i szybko się do nich dosiadłam. Ponieważ nie mam problemu z zapoznawaniem się z ludźmi, od razu zdobyłam nowe koleżanki - Renatę i Ulę, a po niedługim czasie dołączyła do nas Mary. Jestem szczęściarą, bo to świetne dziewczyny i cały czas trzymamy się razem.

Na liście w pierwszym semestrze było w mojej grupie 80 dziewczyn, Grup kosmetycznych w szkole aż 8!!! Szaleństwo. Jednak okazało się, że na zajęcia przychodzi regularnie ok. 40. A po pierwszym semestrze zostało nas 32 sztuki. Czyli całkiem znośnie!

W mojej grupie jest jeszcze kilka sympatycznych dziewczyn, z którymi sympatycznie się rozmawia.
Z resztą koleżanek nie utrzymuję niemalże żadnego kontaktu poza przywitaniem się.

W większości są to dziewczyny zaraz po lub 2-3 lata po maturze,  sporo z nich ma już dzieci.
Nie lubię stereotypów i staram się z nimi walczyć. Zawsze wkurzały mnie te dotyczące kosmetyczek i fryzjerek, o których mówi się, że to dziewczyny, które nie wiedzą, co zrobić ze swoim życiem, że pewnie im się nie chce uczyć. 
Z przykrością muszę stwierdzić, że w tych stereotypach jest wiele prawdy :(
Po pół roku nauki wiem, że już  nigdy nie pójdę do kosmetyczki, której nie znam, której ktoś mi gorąco nie polecił. Serio, boję się kosmetyczek!!!!!
Bycie dobrą kosmetyczką wymaga posiadania rzetelnej wiedzy, odpowiedzialności za drugą osobę, za jej zdrowie. Niestety dla większości moich koleżanek nie jest to tak oczywiste!
I to nie jest kwestia szkoły, tego, że jest zła czy dobra. To kwestia osobistego podejścia do tematu, etycznej postawy. 
Postawiłam więc sobie za cel, że ja będę super extra wykształconą kosmetyczka\ą, że dam z siebie wszystko, żeby zgłębić tajemnice pielęgnacji. Czuję na sobie ciężar odpowiedzialności i to mnie motywuje do nauki. Chcę, żeby moje klientki czuły się przy mnie bezpiecznie.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Plan B, plan C...

Już pod koniec wakacji zaczęłam się zastanawiać, co dalej? Co będę robić, kiedy skończy się moja uczelniana "kariera". Oczywiście ciągle będę brać fuchy z działki edukacyjnej (tak jak robię to teraz, pracując w duecie z moją siostrą), ale jednak dobrze jest mieć porządny plan B, a w sumie nawet plan C, bo jest przecież nasza firma VanillaSpice <3 Ale z zamówieniami cateringowymi bywa różnie, są bardzo pracowite miesiące, są lżejsze. A ja lubię mieć kilka prac, robić różne rzeczy. To mi pomaga zachować higienę psychiczna i sprawia, że się nie nudzę! Nie znoszę się nudzić.

Zaczęłam się więc zastanawiać, czym mogłabym się zająć? Co mnie kręci? Co takiego umiem, albo czego mogę się w miarę szybko nauczyć?

I wpadłam na genialny pomysł: PAZNOKCIE!

Sama zawsze uwielbiałam chodzić do salonu kosmetycznego na manicure i pedicure, patrzeć jak brzydkie staje się ładne :) Godzinami mogłam się zachwycać "nowymi" paznokciami, podsuwać je wszystkim pod oczy i zmuszać do zachwytów!
I zwróciłam też uwagę, że w moim zaprzyjaźnionym salonie (osiedlowym, ale naprawdę fajnym i profesjonalnym) jest zawsze ruch, a zapisywać się trzeba na kilka dni wcześniej, mimo kilku stanowisk dla kosmetyczek.

Nawet zazdrościłam właścicielce, że jest ode mnie kilka dobrych lat młodsza, a ma już tyle doświadczenia, własny salon i uwielbia swoją pracę.

Postanowiłam, że zostanę mobilną manicurzystką i będę odwiedzać klientki w ich domach - z myślą o młodych mamach, zapracowanych bizneswoman, starszych paniach.
Od razu zaczęłam szukać paznokciowych kursów i poinformowałam o swoim pomyśle moją mamę.
Mama wykazała oczekiwany przeze mnie entuzjazm i od razu opowiedziała o pomyśle swojej przyjaciółce.
A przyjaciółka od razu dała mi znać, że w Warszawie jest szkoła - 2 letnia PAŃSTWOWA, która prowadzi studium kosmetyki i że semestr właśnie za moment się zaczyna.

Jak to dobrze rzucić hasło pomiędzy ludzi, czasem w ten sposób przychodzą najlepsze rozwiązania :)

W ciągu kilku godzin zorganizowałam swój odpis świadectwa maturalnego, świstek od lekarza, 2 zdjęcia.
A w ciągu 5 minut stałam się uczennicą szkoły policealnej na kierunku Kosmetyka! jupiiiii!

Moja radość była przeogromna, bo miałam nowy, pasjonujący cel!
Po wyjściu z punktu rekrutacyjnego czułam taką euforię, że mogłam LATAĆ.


wtorek, 2 kwietnia 2013

Naprawdę nie napiszesz tego doktoratu? O zmarnowanych życiowych szansach ;)

Nie, naprawdę nie napiszę!
Zaraz po studiach wystartowałam w konkursie na stanowisko nauczyciela akademickiego mojej uczelni i wygrałam. Byłam naprawdę świetną studentką, ostatni rok skończyłam ze średnią 5,0, miałam stypendium uczelni i MEN i bardzo chciałam uczyć.
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że dałam z siebie wszystko. Kochałam moich studentów, uwielbiałam ich uczyć i wielokrotnie otrzymałam dowody na to, że moja praca ma sens.
Przez 8 lat.

Moje chęci zniszczyła fatalna atmosfera w pracy. Straszne historie o korporacjach są niczym w porównaniu z historiami, które ja mogę opowiadać godzinami. Ale nie o tym jest mój blog. Poza tym nie chciałam pisać doktoratu, to nie  moja bajka, ja realizuję się w kontakcie z drugim człowiekiem. Nie kręcą mnie badania naukowe i pisanie książek. Kręci mnie interakcja.
Moja naukowa "kariera" oficjalnie zakończy się 30 września, a praktycznie 30 czerwca, kiedy wpiszę do systemu ostatnie oceny i zaliczenia.

Ciągle słyszę pytania: "A nie żal Ci?", "A może jeszcze napiszesz ten doktorat?"

Będzie mi żal studentów i zajęć, ale równocześnie poczuje wielką ulgę, że więcej już nie zobaczę osób, które uprzykrzały mi życie i doprowadzały do szału przez ostatnie 8 lat.

Nie, już nie napiszę. Nic na siłę. Nie potrafię robić rzeczy, których nie czuję. Nie umiem się zmuszać. Jestem z tego bardzo dumna i równocześnie czasem mnie to wkurza ;)

Czasem słyszę, że zmarnowałam wielką szansę, że bez tego doktoratu to ani rusz w życiu, katastrofa i dramat. Śmiać mi się wtedy chce. Bo mi się wiedzie bardzo dobrze. I jestem pewna, że będzie jeszcze lepiej!!!

Prawie 2 lata temu założyłyśmy z żoną firmę cateringową - ale to zupełnie inna bajka, piękna pyszna bajka! Wielka miłość i pasja! Nie będę się o tym rozpisywać, bo wszystko znajdziecie tu:VanillaSpice

Niedawno rozpoczęłam nową przygodę i chyba właśnie o tym chcę pisać na moim blogu :)))

I co ja robię tu, uuu?

Nie wiem, od czego zacząć? Bloga założyłam kilka dni temu i chodzę koło niego, znajdując sobie 1000 powodów, żeby nie zacząć pisać. Bo chciałabym, żeby był fajny, zabawny, dobrze się go czytało, a martwię się, że wyjdzie nudny, nieśmieszny i toporny w odbiorze. A ja tak lubię pisać i dlatego tu jestem.

Nie mogę zdecydować, o czym ma być ten blog. O moim życiu? O mojej pracy? Pewnie będzie trochę o tym i o tamtym, bo ja już taka jestem.Raczej ekstrawertyczna i rozgadana.

Zacznę więc może od przedstawienia się:

Cześć, jestem Dodo i lubię różowy kolor ;) Naprawdę Dominika, ale nikt tak do mnie nie mówi, a jak już mówi, przeczuwam kłopoty! W każdym razie czuję się Dodo całą sobą i cały czas :)

Mam 31 lat.

Jestem z Warszawy.

Mam super żonę i 2 super koty, super siostrę, super rodzinę, super przyjaciół i generalnie super życie.

Jestem szczęśliwa, najszczęśliwsza na świecie. Chyba każdy, kto mnie zna, potwierdzi ;)

Sama nie lubię czytać za długich postów, bo się szybko nudzę, więc zrobię kilka krótszych. Może w końcu dojdę do tego, po co tu jestem!